sobota, 30 marca 2019

LISZEWSKA & KORNACKI przed premierą - ROZMOWA


Już w środę, 3 kwietnia, premiera 3. części serii Napisz do mnie Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego. Najpierw w nasze ręce autorzy oddali niezwykle wzruszającą historię dojrzałej miłości Matyldy i Kosmy pt. Napisz do mnie. Miłość ta nie była prosta, o czym mogliśmy się przekonać na kartach Zaczekaj na mnie. Teraz w nasze ręce trafia Zostań ze mną, zwieńczenie tej pięknej historii. Czy możemy spodziewać się happy endu? W przypadku Lidii i Roberta nie jest to takie oczywiste. Ja zachęcam Was do lektury, a tymczasem zapraszam na rozmowę z autorami w przeddzień premiery… 


 Na początek, tradycyjnie, seria krótkich pytań…

Najprzyjemniej pisze mi się, gdy
R.: Gdy trafię na piosenkę, która poprowadzi mnie dalej
L.: Nie burczy mi w brzuchu

Moim pierwszym czytelnikiem jest
R.: Zazwyczaj Lidia, to efekt pracy w duecie
L.: Kolega Kornacki oczywiście! Za każdym razem, kiedy czekam na jego opinię, mam gęsią skórkę, nie z podniecenia – zaznaczam!!

Moim ulubionym autorem / książką jest
R.: Nie jestem stały w uczuciach, nie przywiązuję się do autorów i tytułów
L.: Czytam nałogowo, ale najbardziej lubię dobry thriller. Chciałabym też czytać każdą nową książkę Sienkiewicza, ale dobrze wiem, że to niemożliwe…

Nigdy nie byłam/em w stanie przeczytać do końca
R.: Ulissesa, naprawdę! Sorry, James…
L.:  Ja wszystko czytam do końca! 

Gdybym nie pisał/a książek, to
R.: To musiałbym zacząć to robić, nie ma innej możliwości
L.: Usychałabym dzień po dniu

Zaczęłam/ąłem pisać, bo
R.: Bo Lidka powiedziała, że nie umiałbym napisać jak J.L.Wiśniewski…
L.: Bo lubię wyzwania, a najbardziej te trudne. Lubię też znać granice swoich możliwości.

Kartka i długopis, czy komputer
R.: Zdecydowanie komputer, oduczyłem się pisać ręcznie
L.: Kartka i długopis. Komputer nieznośnie szumi, nie cierpię tego!

Nocny marek, czy ranny ptaszek
R.: Hmmm, a można nocny ptaszek?
L.: Ani jedno, ani drugie – jestem strasznym śpiochem

Kawa, czy herbata
R.: Prościzna, zawsze earl grey
L.: Sok

Słodko, czy słono
R.: Dużo!
L.: Oooo! Zgadzamy się! Bardzo dużo!

W mojej duszy gra
R.: Zdecydowanie za mocno!
L.: Miłość – pierwsze skrzypce

Serce bije mi szybciej, gdy
R.: Odbieram kolejną wiadomość od czytelników
L.: Tańczę

Uśmiecham się, gdy
R.: Gdy w tej wiadomości jest mniej słów obelżywych niż parlamentarnych
L.: Kiedy kocham

Mam gęsią skórkę, gdy
R.: Z wydawnictwa przychodzą egzemplarze autorskie kolejnego tytułu
L.: Gdy marznę z samotności

Największe marzenie literackie
R.: Nie wiem, może mieć przekłady w każdym z języków europejskich?
L.: Chciałabym, żeby i mnie w końcu zaczęto cytować (śmiech)


Przejdźmy do pytań o książkę. Ja nie mogę doczekać się premiery, podejrzewam zresztą, jak i wielu fanów Waszej serii.

Czym zaskoczycie nas w trzeciej części przygód Kosmy i Matyldy?
 R.: Ustalmy jedną rzecz na początku tej rozmowy – jesteśmy przed premierą, więc wiele od nas nie wyciągniesz. To byłoby nie fair, gdybyśmy wyłożyli kawę na ławę i odebrali czytelnikom przyjemność z odkrywania pokręconych losów Matyldy i Kosmy. Mogę jedynie zdradzić, że o ile wcześniejsze tomy były w zasadzie akceptowane przez Wydawcę bez uwag, to przy tym musieliśmy się mocno starać, by przyjęto naszą koncepcję poprowadzenia fabuły.
L.: Rzeczywiście jest w „Zostań ze mną” moment, który mocno rozpala emocje i wielu z was może mieć kłopot z zaakceptowaniem takiego rozwoju sytuacji. Ale patrząc na to co zrobiliśmy z pewnej – to prawda, że niezbyt dużej, ale jednak – perspektywy czasowej, jesteśmy pewni, że poprowadziliśmy akcję w interesujący sposób. Czeka was więc podczas lektury nie mniej wzruszeń, niż w poprzednich tomach! Uciekając trochę przed jednoznaczną odpowiedzią powiem, że staraliśmy się skorzystać z tego, co pokochaliście już wcześniej, są więc piękne listy, są też odwołania do piosenek o miłości.
R.: I jest jeszcze jeden element, który może stanowić spore zaskoczenie, a jest w całości dziełem Lidii. To jednak ma być niespodzianka i ukłon w stronę tych najbardziej wrażliwych czytelniczek, więc milknę teraz, a jedyne co mogę powiedzieć to zachęcić do kupna książki – empik już ruszył z przedsprzedażą.

Jakie uczucia towarzyszą Wam przed premierą Zostań ze mną?
L.:  Jestem spokojna, bo mimo szaleńczego tempa, w jakim pracuje się dziś nad powieściami obyczajowymi, mam poczucie, że zrobiliśmy wszystko jat trzeba. Książka jest dopieszczona, zarówno pod względem samej historii, jak i okładki i koncepcji promocyjnej.
R.: A ja wręcz przeciwnie, chodzę mocno podminowany, ponieważ akurat ten tom podoba mi się wyjątkowo i chciałbym, żeby przemówił do czytelników dokładnie tak, jak to zakładaliśmy. Zdaję sobie sprawę, że jest pewna przepaść pokoleniowa i książki pisane przez pięćdziesięciolatków nie muszą być „pierwszym wyborem” młodszego odbiorcy. Bardzo zależy mi jednak, żeby pokazać, że miłość nie ma metryki, nie patrzy na wiek, a szaleństwo może wkroczyć w życie na każdym jego etapie.

Seria planowana była na trzy części, czy jednak możemy spodziewać się kontynuacji historii, czy wolelibyście iść w nowym, nieznanym kierunku?
R.: Politycy w takich momentach mówią, że za wcześnie na składanie deklaracji (śmiech).  Z nami jest podobnie, teraz cieszymy się, że Matylda i Kosma zagoszczą po raz kolejny w waszych domach i nie zastanawiamy się, czy będzie to wizyta ostatnia, czy jedna z wielu kolejnych.
L.: Lubimy te postaci, dały nam one mocny start w literackim świecie. Dzięki interakcji z czytelnikami wiemy, że budzą wiele emocji, a przede wszystkim są paliwem do dyskusji i kłótni. Czasem czujemy się trochę jak rodzice niesfornej dwójki, którą musimy tłumaczyć, usprawiedliwiać i rozgrzeszać. Ale dość często słyszymy pod ich adresem również pochwały. A to wszystko sprawia, że są wciąż obecni w naszych głowach, więc kto wie… Może spotkamy się z nimi jeszcze?

Kto jest Waszym ulubionym bohaterem serii Napisz do mnie, a czyją postać kreowało się najtrudniej?
R.: Zdecydowanie Helmut jest moją ulubioną postacią. To w zasadzie alter ego głównego bohatera, pozbawiony jest jednak tych wszystkich cech, które wkurzają nas u Kosmy. Jak go więc nie kochać? Najtrudniej było mi z kolei kreować postać Katarzyny. Stopień pokręcenia relacji małżeńskich w tym związku powodował, że każdy dialog musiałem czytać kilkukrotnie, by wyłapać ewentualny fałsz.
L.: Postać Wiktora najtrudniej, bo dla mnie samej on jeszcze jest tajemnicą. Tak, jak mężczyzna w ogóle. Myślę, że jeszcze długo tą tajemnicą pozostanie. Lubię Michalinę, to fajna myśląca dziewczyna. Bardzo ciepła postać; dbał o nią głównie Robert i udało mu się to znakomicie.

Która część serii jest Waszą ulubioną?
R.: Nie wiem, czy nasze opinie się pokryją, ale ja oceniam każdą z tych książek inaczej. „Napisz do mnie” była debiutem, w którym dziś dostrzegam wszystkie wady wieku niemowlęcego. Pisaliśmy ją „na czuja”, bez przygotowania, bez pogłębionej analizy. To jest naprawdę książka pisana emocjami, robiliśmy wiele rzeczy intuicyjnie. Wydawało nam się, co jest chyba marzeniem każdego debiutanta, że zaraz zainteresuje się nami świat filmu i będzie można nie tylko poczytać, ale i obejrzeć losy Matyldy i Kosmy. Pisaliśmy ją więc jakby miała posłużyć za przyczynek do pracy nad scenariuszem serialu czy filmu. „Zaczekaj na mnie” ma inną budowę, fabuła rozgrywa się w ciągu tygodnia, co wymusiło odmienny sposób narracji. Inny jest też przekaz, temperatura… Staliśmy się też mądrzejsi literacko, nie ma już tych błędów, które rozkosznie sadziliśmy przy debiucie. „Zostań ze mną” jest taką książką, którą pierwotnie jawiła nam się jako najsłabszy element w trylogii. Napisaliśmy ją i pochylaliśmy się nad gotowym tekstem z mieszanymi uczuciami, co było wynikiem pewnego pójścia na kompromis z oczekiwaniem Wydawcy. Kiedy jednak ta druga strona uwierzyła w naszą wizję i mogliśmy wrócić na właściwy w naszym przekonaniu tor, tekst odzyskał blask i dziś mogę powiedzieć, że tę część lubię nie mniej niż „Napisz do mnie” i tylko trochę bardziej niż „Zaczekaj na mnie”. Uff, rozgadałem się!
L.: Najwięcej kosztowało mnie „Zaczekaj na mnie”. Weszłam w tę historię bardzo głęboko i prawie żyłam razem z bohaterami. „Napisz do mnie” i „Zostań ze mną” są mi bliskie w podobny sposób. Do pierwszej podchodzę bardzo sentymentalnie, w ostatniej znów zrobiłam coś w pewien sposób pierwszy raz. A pierwszy raz… sami wiecie!

Skąd czerpiecie inspiracje do pisania? Czy Matylda i Kosma mają swoje pierwowzory?
R.: 90% sytuacji opisanych w tej trylogii wydarzyło się naprawdę. Nie wszystkie nam, część naszym znajomym – my udekorowaliśmy nimi nieduży loft przy Tymienieckiego w Łodzi, starą stodołę na Mazurach i studio jednej z prywatnych telewizji.
L.: Życie naprawdę niesie ze sobą wiele ciekawych historii, cały ambaras w tym, by sięgać po nie w odpowiednim czasie i we właściwej kolejności. Tak naprawdę największą inspiracją była „Samotność w sieci” Janusza Leona Wiśniewskiego. Zawsze zadawałam sobie pytanie: a gdyby nie były to maile, tylko coś, co pozwala na pisanie o naprawdę ważnych uczuciach? Przecież każdy z nas chciałby dostać ciepły, emocjonalnie napisany list. I tak się zaczęło…

Jak przebiega proces twórczy w duecie?
R.: Zakładam, że podobnie jak podczas pisania solo. Tak naprawdę nie wiemy, jak robią to inni, bo nie kończyliśmy tak modnych teraz kursów pisania książek, więc może wszystko robimy źle (śmiech). Najczęściej jest tak, że kiedy określimy już kierunek, w jakim podążać ma fabuła, dzielimy się postaciami. I każdy pisze swoje fragmenty, którymi później się zaskakujemy. Ale bywa też tak, że jako urodzony leniuszek tylko udaję, że piszę i Lidia musi przyjeżdżać z Mazur do Bełchatowa, żeby nakopać mi do…
L.: Może nie dzieje się to dokładnie tak, jak obrazowo opisał to mój kolega, ale rzeczywiście ja preferuję pewien porządek i systematyczność w działaniu. Wolałabym, żebyśmy pracowali według ustalonego planu, kiedy słyszę trzeci raz w ciągu miesiąca, że on czegoś nie napisał, bo musiał kąpać psa, to zastanawiam się czy gdzieś na świecie są czystsze psy niż pewna Wanda z Bełchatowa. I wtedy naprawdę jadę tam, by… hmmm, nadać sprawom właściwy bieg!

Czy kłócicie się o treść i dalsze losy bohaterów, czy może praca przebiega bezboleśnie?
R.: Z początku próbowałem utwierdzić Lidię w przekonaniu , że to nie są kłótnie tylko twórcza wymiana poglądów. I że każdy tak robi, a od innych odróżnia nas jedynie temperatura sporu lub dobór słownictwa. Ale to nie zdało egzaminu i teraz nazywamy rzeczy po imieniu – tak, spieramy się często, choć zwykle o rzeczy małego kalibru, poszczególne słowa lub zwroty.
L.: Po trzeciej wspólnej książce wiem już na pewno, że te pięćset kilometrów, które nas dzieli to dar niebios, który trzyma ten duet w całości. Naprawdę, dużo rozsądniej i łatwiej jest po prostu odłożyć słuchawkę niż kończyć irytującą rozmowę twarzą w twarz. Ale to prawda, nie kłócimy się o pryncypia, a jedynie o mniej istotne kwestie. Myślę, że jesteśmy twórczo dość dopasowani.

Gdybyście nie pisali książek, to?
R.: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. W zasadzie to głupie, bo przecież piszemy je od kilkunastu miesięcy, a ja nie potrafię sobie już wyobrazić życia bez tej aktywności. To wciągające, pociągające i ekscytujące. Więc gdybyśmy nie pisali książek, to pewnie… zaczęlibyśmy je pisać.
L.: Chcę się zestarzeć z piórem w dłoni, po prostu.

Skąd w ogóle pomysł, by zacząć pisać i to od razu w duecie?
L.: Znamy się z Robertem naprawdę dobrze i od dawna. Od rozmów o literaturze tylko krok do robienia literatury, więc stało się to całkiem naturalnie. Mamy pewną łatwość w posługiwaniu się językiem oraz niewielką, ale konieczną w sztuce potrzebę ekshibicjonizmu (śmiech).
R.: Spróbowaliśmy raz i nam się spodobało! A mówiąc poważnie, trochę dla żartów, trochę dla znalezienia ujścia rozpierającej nas energii napisaliśmy wspólnie książkę, która okazała się udanym debiutem. Nie będziemy więc psuć dobrze funkcjonującej maszyny tylko po to, by udowadniać, że osobno też moglibyśmy pisać. Choć widzę tu pewną rysę, bo moja koleżanka na dniach wydaje tomik wierszy i robi to całkiem sama, więc… Może to początek końca tego duetu?

Wasze książki wyróżnia bardzo surowe i realistyczne podejście do życia. Czy są jakieś problemy społeczne, które chcielibyście poruszyć w przyszłości?
R.: Odpowiem trochę na około – nie mamy aspiracji do zajmowania miejsc na wysokich półkach w bibliotekach, a co za tym idzie do poruszania ważkich społecznie tematów. Ale nawet w literaturze obyczajowej można postawić akcent na czymś bolącym, ciemnym, spychanym na margines. Rzeczywiście, są jeszcze problemy, o których chcemy w naszych książkach powiedzieć, i z pewnością to zrobimy. A to podejście, o którym wspominasz, podyktowane jest naszym życiowym doświadczeniem i bagażem, który z wiekiem udało nam się nagromadzić. Nie chcemy tym jakoś szczególnie epatować, ale też nie mamy zamiaru lukrować opowiadanych historii, by w ten sposób czarować ludzkie serca…

Nie boicie się pisać historii bez happy endu, chociażby Wasz Tramwaj zwany pożądaniem ze zbioru Pierwsza miłość. Czy trudno jest przekonać Wydawcę do niepospolitego podejścia do tematu miłości? Czy czasem Was nie korci, by posłodzić rzeczywistość?
L.: W zasadzie Robert odpowiedział już na to pytanie, więc dodam tylko, że naszemu Wydawcy, Czwartej Stronie, należą się podziękowania i wielki szacunek za zwrócenie uwagi na tekst debiutantów. Tak, jak mówisz – uciekamy od happy endu, który jest przecież obowiązkowy w tym gatunku literatury. Wydawnictwo Poznańskie mocno ryzykowało dając nam zielone światło na prowadzenie historii tak, jak chcemy. Ale pracują tam świetni ludzie, czują literaturę naprawdę mocno i kiedy zaprosili nas do swojego grona, nie zastanawialiśmy się długo. Oczywiście, dyskutujemy nad fabułą, jak przy okazji 3 tomu, który niebawem trafi w wasze ręce. Nasz zamysł początkowo wydawał się im zbyt mocny, radykalny, odchodzący od ram tej historii. Były obawy, że część czytelniczek nie zaakceptuje tego. Ale jak widać, w Poznaniu nie boją się ryzyka i mają do nas zaufanie. Dziękujemy!
R.: Skoro w pytaniu wspominasz „Tramwaj zwany pożądaniem” to dopowiem tylko, że to była nasza pierwsza próba napisania opowiadania. Mieliśmy zresztą kilka historii, niektóre bardzo sztampowe i słodziutkie, z obowiązkową cukierenką, samotnym ojcem i olabogajakajestemwyjątkowa dziewczyną. Postawiliśmy na prawdę, autentyzm zarówno w formie jak i treści. To klasyczne, dobre opowiadanie z odniesieniem do innego dzieła kultury masowej i obowiązkowym cytatem z piosenki, który staje się już chyba naszym znakiem firmowym. W tym przypadku zrobiliśmy jednak ukłon w stronę konwencji i złagodziliśmy pierwotny zamysł, który bazował na pomyśle ze sztuki Tennessee Williamsa, gdzie jak pamiętamy, główna bohaterka kończy w szpitalu psychiatrycznym. Uznaliśmy, że takie bezpośrednie nawiązanie do pierwowzoru Tramwaju będzie tu za mocne i niepotrzebne. W końcu to przecież zbiór opowiadań o pierwszej miłości, który miał być idealnym prezentem walentynkowym (śmiech).

Czy macie swój ulubiony komplement na temat Waszej twórczości literackiej?
R.: Kilka znalazłbym w Twoich recenzjach, ale z przekory przywołam inny, a recenzji Pierwszej Damy, czyli Aleksandry Łozickiej. Ola napisała po naszym debiucie: „Pamiętasz film “Co się wydarzyło w Madison County”? Jeśli tak, to wiesz jaki kaliber dojrzałości zbudowanych postaci mam na myśli. Czas byś ty, czytelniku, sięgnął po powieść “Napisz do mnie”.” Podoba mi się to odwołanie do dobrego filmu. Lubię tę recenzję.
L.: „I znów mam to uczucie, jakby ktoś skrobał moją duszę. Tym razem palcem od środka drapał świeże jeszcze rany. Co Wy ze mną robicie, drodzy Lidio i Robercie, że w Waszych książkach i Waszej wrażliwości przeglądam się jak w lustrze. I choć płaczę, to przez łzy czytam dalej, tak bardzo szukając happy endu historii własnego życia” – powinnaś pamiętać te słowa, bo pochodzą z twojej recenzji. Ładnie napisane!

Czego mogę Wam życzyć w związku z premierą?
L.: Chciałabym niedługo otrzymać list z największego wydawnictwa w Rosji z uprzejmym pytaniem, czy zgadzam się na przekład całej trylogii na język rosyjski.
R.: Życz mi, żeby zadzwonił telefon i głos z francuskim akcentem powiedział: Panie Kornacki, tu Roman, Roman Polański, czytam, czytam i taki pomysł mi przyszedł do głowy…

Co doradziłbyś osobom chcącym rozpocząć swoją przygodę pisarską?
R.: Nie zdradzę chyba tajemnicy mówiąc, że jeden ze znanym mi osobiście prezesów dużego wydawnictwa pisze swoją książkę już drugą dekadę. Nie idźcie tą drogą. Piszcie i pokazujecie swoje dzieła światu w zdecydowanie krótszej perspektywie czasowej. I wysyłajcie teksty do Czwartej Strony, oni nie boją się debiutantów!

Bardzo dziękuję Wam za rozmowę, Lidio i Robercie. Jestem zaszczycona, że znaleźliście dla mnie czas w tym szale przedpremierowym. Mam nadzieję, że Wasza najnowsza książka przez długi czas utrzyma się na liście bestsellerów! I rzecz jasna życzę Wam przekładu na języki europejskie, poczynając od rosyjskiego i telefonu od Pana Romana rzecz jasna ;)

A Wam wszystkim, drodzy moi Czytelnicy, polecam serię Napisz do mnie! To moje ukochane książki :) I zapraszam Was do obejrzenia mojego filmu o całej serii oraz krótkiej recenzji tomu 3. Oto link :)

Dziękuję :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz