To będzie bardzo krótka recenzja. Mogłabym napisać jedno
zdanie: O mój Boże... I na tym zakończyć. Dawno lekturą żadnej książki tak
bardzo się nie umęczyłam, jak tym razem.
Za sprawą portalu czytampierwszy.pl w moje ręce wpadło
wydanie finalne „Śladów” Jakuba Małeckiego. Opis książki nieco tajemniczy,
zapowiadał nastrój realizmu magicznego. Sam autor również zbierał dotychczas
pozytywne recenzje. Chyba nie widziałam złej opinii na temat jego „Dygotu”, książki dzięki której przedarł się do
szerokiej świadomości czytelniczej w Polsce. I tak pozytywnie i optymistycznie
nastawiona na kawałek dobrej literatury zabrałam się za „Ślady”. I miało być
tak pięknie... Przeczytałam 10 stron i zasnęłam. Wróciłam do początku i czytałam dalej ale wciąż jakby było o
niczym, znowu zasnęłam. Do czytania rano w metrze ta książka z pewnością się
nie nadawała. Ale dałam jej jeszcze szansę. I nic! Wielkie nic! To najbardziej
depresyjna i denerwująca książka o niczym! Jest to zbiór opowiadań bez głębi.
Niby losy bohaterów mają się ze sobą przeplatać, ale koniec końców wygląda to
tak, jakby wszyscy dziwacy i popaprańcy tego świata byli ze sobą spokrewnieni.
Mamy tu grono niezdiagnozowanych autystyków z dziwnym pędem ku śmierci. Tak
naprawdę każdy rozdział (i tu przepraszam za spoiler) śmiercią się kończy!
Serio?! No ileż można czytać o śmierci? Czy autor pisząc tę książkę był
pogrążony w głębokiej depresji? Bo czytając, normalnie miałam ochotę mu
pomóc... Także Panie Jakubie, jakby co, służę pomocą!
Podsumowując, jeśli jest Ci za wesoło w życiu, masz ochotę się
zdołować, doznać takiego uczucia jakby ci ktoś dłubał palcem w ranie, to śmiało
bierz się za tę książkę! Mnie ta książka skutecznie zniechęciła do innych „dzieł”
tego samego autora, już nie chcę czytać ani „Rdzy”, ani wspomnianego wcześniej „Dygotu”,
chyba że umiecie wpłynąć na moją decyzję??? Czekam.