Dzisiaj premiera „Mediatorki” Ewy Zdunek. A cóż to za
książka? Otóż ciekawa pod jednym względem – to świetne studium przypadków narodu
polskiego i tego, jak „pięknie” nieelegancko rozwiązujemy nasze problemy.
Cudnie się czytało o Polakach szarpiących się o dzieci, spadki, władzę, czy
dorobek życia. Aż szkoda, że Autorka książki nie poprzestała na zbiorze anegdot
z życia mediatora sądowego, bo takowy moim zdaniem czytałoby się wyśmienicie. A
tak w książce znajdujemy zestaw anegdot, a raczej najdziwniejszych przypadków z
życia mediatorów sądowych, które to w nieprawdopodobny wręcz sposób wszystkie stały
się udziałem głównej bohaterki. Aż dziw, że udało się jej podźwignąć tak trudne
sprawy samej borykając się z problemami psychicznymi.
I właśnie, moim skromnym zdaniem, wątek głównej bohaterki
bardziej tu przeszkadzał niż pomagał - był tak
nieprawdopodobny. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, żeby ktoś tak słaby
psychicznie, jak nasza bohaterka mógł pracować jako mediator sądowy.
Czy książkę polecam? Na pewno można ją przeczytać w czasie
podróży pociągiem, czy w czasie wieczoru pod kocykiem, gdy chcemy się
zrelaksować. Nie znajdziemy tu porywającej, pochłaniającej bez reszty historii.
Rozerwiemy się, uśmiechniemy się, zobaczymy rodaków w nieco krzywym
zwierciadle. Czy w główną historię książki uwierzymy? Pewnie nie... Tym
bardziej, że książka nie ma zakończenia. Niby ów brak ma zachęcać i zapowiadać
następny tom, ale czy chcę na niego czekać? Znacznie bardziej wolałabym
publicystyczny zestaw opowieści z życia mediatora.
Wydawnictwu gratuluję bardzo przyjemnej akcji promującej
książkę przedpremierowo oraz naprawdę zachęcającej wiosennej okładki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz